Zainspirowało mnie zwierzenie w komentarzu pod moim postem na portalu BDSM o publicznym spacerze na smyczy po Berlinie. Pojawiły się przebłyski wspomnień. Mężczyzna w masce psa i uprzęży na nagim torsie prowadzony na smyczy przez drugiego w samo południe po ulicy w centrum Krakowa. Na dwóch nogach. W końcu to ludzie-psy.
Ja sama… Podczas sesji zawsze lubiłam być sprzętem, meblem, zwierzęciem. Nie ma nic lepszego dla oczyszczenia umysłu i zregenerowania psychiki.
Uwielbiam też prowokować.
– Poprowadzisz mnie na smyczy? – poprosiłam kiedyś koleżankę.
Miałyśmy zwyczaj spotykać się czasem na obiedzie w katowickich restauracjach. Przyszłam w obroży. Obie uległe, ale wiedziałam, że ona też lubi prowokować.
Wstając od stolika po posiłku przypięła mi smycz do obroży i pociągnęła za sobą. Zajmowałyśmy odległe miejsce w głębi dość dużej restauracji na Trzech Stawach, tak więc do wyjścia był spory kawałek.
Nie wiem, co wyglądało bardziej zabawne – koleżanka, która zarzuciła smycz na ramię i ciągnęła mnie za sobą z zawadiacką miną jak trofeum, czy głowy gości podnoszące się znad talerzy i z zaskoczeniem obracające się w naszym kierunku jedna po drugiej , jakby były równo sterowane za pomocą jakiegoś mechanizmu. I chociaż zabrzmi to nieprawdopodobnie, kelnerzy ustawili się szpalerem wzdłuż przejścia i zaczęli bić nam brawo.
Wyszłyśmy tak na ulicę, a właściwie na chodnik. Tam już publiczność nam nie dopisała, więc po minięciu jakiejś matki z nastolatkiem, zakończyłyśmy „występ”, rozładowując napięcie śmiechem.
Jak się czułam? Zdecydowanie nie jak ludzka suka. Byłam zawstydzona tymi wszystkimi spojrzeniami. Ale za to udało mi się poczuć smak publicznego upokorzenia.
Kropka : )
Mam podobne fiksacje. Też lubię być meblem, sprzętem, zwierzęciem, niewolnikiem…
No i git! 😉