Z ostatniej niedzieli nad jeziorem na długo zapamiętam faceta konsumującego różowe, plastikowe klapki od Bezlitosnej. Najwyraźniej przysmak to rzecz umowna.
Siedziałyśmy z Bezlitosną i Księżniczką przy knajpianym stoliku nad jeziorem w ciepłe, niedzielne popołudnie. Nie nudziłyśmy się. Uprawiałyśmy swój ulubiony sport zespołowy. Jako, że spotkanie naszej trójki bez psa byłoby jak spotkanie alkoholików bez wódki, pracowałyśmy nad zorganizowaniem używki.
– Umówiłyście kogoś?
– Mam jednego chętnego – odezwała się Bezlitosna. – Przekonamy się, czy dojdzie.
– Dojść pewnie dojdzie, kwestia tylko czy z nami czy bez nas – zażartowałam, po czym wszystkie zgodnie zarechotałyśmy.
– Rozmawiałam z czterema psami, ale… mam wrażenie, że to jedna i ta sama osoba pisząca z różnych kont na portalu – dorzuciła Księżniczka. – Bo zgadza się nierealna godzina, o której mogą przyjść, i te same przeszkody, żeby nie przyjść.
– To całkiem możliwe – przytaknęłyśmy zgodnie.
Pewien schemat działania uległych z łapanki regularnie się powtarzał. Bali się nas, szczególnie jak byłyśmy grupą.
– Popatrz dyskretnie w prawo – powiedziałam do Bezlitosnej zniżonym głosem. – Taki cały na czarno z brodą, pije piwo przy stoliku obok. Czy to nie jest przypadkiem ten sam facet, którego w zeszłym roku dręczyłyśmy w kinie? Ten, co nam obgryzał kostki u nóg, jakby jadł kurczaka?
Znacząca mina Bezlitosnej mówiła, że to zdecydowanie ten sam. To Księżniczka umówiła go wtedy na spotkanie z nami.
– To Wiadro, prawda? – zwróciłam się do Księżniczki, chcąc się upewnić, czy ona też go rozpoznaje.
Pokiwała głową. Nadała mu taki nick ponieważ jako sprawdzian, kazała mu wtedy przywieźć ze sobą dwa wiadra farby do ścian, z miasta, w którym ją zamówiła. Przywiózł te wiadra autobusem, a potem zabrałyśmy go do kina, żeby wylizał nam stopy leżąc na podłodze podczas seansu.
Zawołała go, mimo, że dzisiaj zwerbowała go Bezlitosna.
– Hej, ty! Chodź tutaj!
Przez chwile poudawał, że zaproszenie nie było skierowane do niego, po czym w końcu podniósł się z ławki i podszedł do nas.
– Przywitaj się ładnie z paniami! – zarządziła.
– Tutaj nie – zaprotestował.
– Jak to nie tutaj? Pisałeś, że chcesz plener, to masz plener! – przypomniała mu Bezlitosna.
Wybrał opcję bezpieczną. Podszedł do każdej z nich i pocałował je w dłoń. Gdy nadeszła moja kolej, ostentacyjnie wyłożyłam nogę na stół, domagając się złożenia na niej pocałunku. Miałam bose stopy, ponieważ było ciepło i miałyśmy na sobie tylko cienkie, letnie sukienki i sandały.
– Nie tutaj – powtórzył z naciskiem, ignorując moją kończynę.
Poczułam się urażona.
Usiadł naprzeciwko przy naszym stoliku z tym piwem i nadal pił je w milczeniu. Swoją drogą fakt, że udało mu się znaleźć nas w krótkim czasie nad tym jeziorem, był wyczynem.
– Poznajesz nas? – zagadnęłam go.
Pokręcił głową, że nie, czym mnie wkurzył.
– Jak można nas nie rozpoznać?! Naprawdę nie pamiętasz, że zabrałyśmy cię kiedyś do kina?
Odezwał się w końcu tak cicho, że ledwo było go słychać.
– Kino pamiętam – odpowiedział z naciskiem na „kino”.
– Kino pamiętasz, a nas nie? Naprawdę?! – dopytywałam się z niedowierzaniem.
Pokręcił głową, ale oczy błyszczały mu w skrywanym uśmiechu. No przecież, że nas się nie da zapomnieć.
Mimo to nabrałam ochoty na odwet.
– Dziewczyny, zrobicie mi zdjęcie z gołą cipką na tle jeziora? – poprosiłam.
Bezlitosna wzięła do ręki komórkę. Nie miałam na sobie majtek pod sukienką, ale co z tego, skoro ustawienie się z jeziorem w tle wymagało pokazania cipki przechodniom i gościom przy sąsiednich stolikach. Nie byłam zadowolona z efektu ukradkowych zdjęć.
– Zrób Pani Kasi ładne zdjęcie cipki – poleciła Księżniczka Wiadru.
Trafiła w punkt, bo wtedy w kinie okazał się obmacywaczem. W dodatku był to facet, który cipki widywał raczej głównie na ekranie, więc dręczenie go organem żywym, a jednocześnie niedostępnym, sprawiło mi dużo frajdy. Zeszliśmy nad brzeg jeziora, gdzie – przynajmniej pozornie – mniej ludzi kręciło się w pobliżu. Usiadłam na piasku, podsunęłam sukienkę do góry i zapozowałam cipką z szeroko rozłożonymi nogami.
Kiedy sprawdziłam komórkę, nie było na niej jeziora, za to wielokrotne zbliżenia wiadomo czego.
– Zrobiłem Pani zdjęcia portretowe.
Pogadaliśmy jeszcze trochę o głupotach i zebraliśmy się do powrotu. Przy drodze, w lesie, rosły rozległe kępy dorodnych pokrzyw.
– Pokrzywy nie! – postawił się Wiadro, słysząc nasze jednoznaczne sugestie.
– Przecież chciałeś plener. A w plenerze rosną pokrzywy – podjęła dyskusję Księżniczka.
Auto Księżniczki stało zaparkowane przy jednej z polnych ścieżek na granicy wielkiej łąki. Księżniczka wyciągnęła z bagażnika nowo zakupione akcesoria do bicia i wręczyła nam po jednym. Każda grupa częstych przechodniów stanowiła wyzwanie, która z nas szybciej dyskretnie ukryje te kije, packę i pęk drewnianych patyków. Przy czym i tak zwracałyśmy na siebie uwagę tłumionymi eksplozjami śmiechu.
– Skoro nie pokrzywy, to idziemy w krzaki – zdecydowały dziewczyny.
Następnie, radośnie machając wszystkimi tymi kijami, pogoniły Wiadro w głąb łąki bujnie porośniętej trawami, krzakami i niewysokimi iglakami. Postałam jeszcze chwilę na poboczu i patrzyłam, jak ludzie za nimi patrzą.
– Mam to gdzieś, że patrzą – skomentowała Księżniczka, gdy dołączyłam do nich.
Bezlitosna ostrym tonem wydała polecenie Wiadru:
– Ściągaj spodnie i klękaj! No już!
Księżniczka dała mu w pysk, rozwiewając jego widoczne wahanie.
Trzy szacowne panie z kijami w rękach otoczyły ciasno klęczącego na gołej ziemi chudego chłopa z opuszczonymi gaciami i wypiętą, gołą dupą, nakręcone, żeby go sponiewierać.
Zastanawiałam się gorączkowo, co wypada mi zrobić w szybko rozwijającej się sytuacji. Byłam Panią, ale też coraz bardziej byłam suką. W całym tym zamieszaniu zaczęłam klepać się kijem po własnych pośladkach i czułam, że pragnę lania.
– Ja cię tu zaraz chętnie spiorę – zaoferowała się Księżniczka.
– Nie, nie… Ja tak nie mogę. Przecież mam Pana – oponowałam, usuwając się od niej na bezpieczną odległość. – W ogóle to chyba muszę go zapytać co mi wolno w tej sytuacji.
Wiadro w tym czasie dostawał w tyłek kijem od Księżniczki i ręką od Bezlitosnej. A Bezlitosna miała niewiarygodnie ciężką rękę. Sama z przyjemnością dołożyłam mu kijem, żeby nie zmarnować okazji.
– Ja tam wolę pasem go lać – stwierdziła Bezlitosna. – Ściągaj no tu swój pas! – rzuciła do niego.
Wiadro skulił się tylko, przestraszony, i zamarł w bezruchu. Żądna szybkiego rozwoju akcji podjęłam jej polecenie i zaczęłam niecierpliwie wyszarpywać pas z jego spodni. Jednak po kilku smagnięciach przez nią tym pasem ostatecznie wymiękł. Zasłonił się rękami i uporczywie odmawiał dalszej chłosty czymkolwiek.
– Boli? Nawet takim fajnym kijem? – zdziwiłam się.
– Nie umawiałem się na bicie.
– To po co polazłeś z nami w te krzaki?
– Chciałem fetysz stóp – zaskomlał.
– Miałam usiąść na gołej ziemi, żeby wystawić ci stopy do lizania? – zdziwiła się Bezlitosna. – Brudno tu, ziemia się osypuje, komary gryzą. Czyś ty oszalał?!
Tej sytuacji nie dało się tak po prostu zakończyć. Wszystkie byłyśmy rozemocjonowane i niezaspokojone. Mnie w dodatku uwiódł ten kij. Wzięłam go w zęby i poprosiłam, żeby zrobiła mi zdjęcie dla Pana.
– Tak chcesz Pana prosić, żeby zlał cię tym kijem? Masz go przekonać – stwierdziła Księżniczka. – Rozbieraj się!
Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Krzaki, drażnienie się z psem niedostępną nagością, przemarsze plażowiczów w tle i gorąca linia na komórce z Panem sprawiły, że natychmiast zrzuciłam z siebie sukienkę i biustonosz.
– Klękaj na ziemi. Suka musi ładnie prosić, we właściwej pozycji! A ty kładź się na ziemi i rób zdjęcia Pani Kasi – poleciła Wiadru, wręczając mu moją komórkę.
Czułam się cudownie, naga, klęcząca z kijem w zębach i przybierając proszącą pozę. Masochizmu dopełniły komary, które natychmiast obsiadły mnie chmarą.
– O kij też poproś – przypomniała mi Księżniczka.
Poprosiłam ją jak trzeba.
W drodze powrotnej do auta Bezlitosna przeklinała głośno na liczne kopce i kłujące krzaki dzikich owoców leśnych. Kiedy wsiedliśmy, z przedniego siedzenia podała Wiadru swoje różowe, plastikowe klapki w stokrotki.
– Wyliż je do czysta! Przez ciebie i twój plener są całe brudne od ziemi.
Wiadro, który siedział obok mnie na tylnym siedzeniu, zabrał się za lizanie podeszwy klapek.
– Smakują ci podeszwy? – zdziwiłam się.
Pokręcił głową, zerknął przed siebie na przednie siedzenie, z którego Bezlitosna śledziła w lusterku jego zaangażowanie, i przeszedł do lizania ich wnętrza. Gdy przerwał na chwilę, siła jej spojrzenia sprawiła, że skwapliwie wrócił do swojego zadania.
Następnym celem przejażdżki miała być lodziarnia. Z uzasadnioną obawą zaczęłam się zastanawiać czy o tej porze będzie jeszcze jakaś czynna. Odgłos głośnego mlaskania sprawił, że w mojej głowie pojawiło się wrażenie, że Wiadro już liże te lody. Widok różowych klapek Bezlitosnej w ustach faceta wystylizowanego na fana metalu sprawił, że po prostu… musiałam opisać tę historię.
Kropka : )