„Lata Pani ostatnio do seks-shopu jak po świeże bułeczki”, droczył się ze mną mój pies.
No przecież twardości strap-onów nie da się wymacać przez Internet. Ani nawet prawidłowo ocenić ich rozmiarów. Poza tym dostawa towaru wciąż się opóźniała, i, chcąc nie chcąc, trzeba było wracać tam co tydzień.
Pies jak to pies, ma instynkt. Może faktycznie kręci mnie ta perwersyjna sytuacja, kiedy muszę na głos wypowiedzieć czego chcę. Bo inne akcesoria też chciałam. Jeszcze trochę i będziemy musieli losować, kto ma pierwszeństwo ze swoimi potrzebami, żeby zmieścić się w czasie na spotkaniu.
„Taki właściciel seks-shopu musi mieć ubaw z klientów”, stwierdził, kiedy przesłałam mu zdjęcie ze sklepu, z gumowym penisem założonym na dżinsy.
Śladem jego sugestii, podczas kolejnej wizyty ucięłam sobie pogawędkę z właścicielem. Ściślej mówiąc, zafrapowało mnie, czy ktoś jeszcze w czasach Internetu kupuje płyty DVD z filmami porno, których wciąż znajdowało się u niego całkiem sporo.
– Ha! Pytano mnie nawet, czy mam jeszcze w sprzedaży kasety VHS! To był jakiś dziadek, którego umiejętności pewnie zatrzymały się na obsłudze VHS, a niczego innego nie posiadał – odpowiedział.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Przychodził tu jeszcze jeden starszy gość. – Właściciel rozkręcił się we wspomnieniach. – I mimo, że Internet już hulał i pornosy były dostępne na kliknięcie, on dalej kupował płyty DVD. Całymi naręczami, regularnie. Mówił, że ma już ich tyle, że kupował tylko tak zwane slimy, żeby je zmieścić na półkach. Wie pani, takie w cienkich opakowaniach. – Wziął do ręki jedno z pudełek, żeby zademonstrować, co dokładnie ma na myśli. – Kupował nie tylko u mnie w sex-shopie, ale też w kioskach. Czasopisma z płytami – uściślił. – Potem zaniemógł i poruszał się już na wózku, więc poprosił czy nie zgodziłbym się dowozić mu je partiami do domu. Gdy przyszedłem do niego po raz pierwszy, to aż zaniemówiłem. Miał całe ściany zastawione jeszcze peerelowskimi meblami z rzędami półek, na których znajdowały się wyłącznie pornosy.
Podnieciła mnie ta opowieść. Do tego stopnia, że chciałam poznać tego gościa. Miałam zresztą w swoim osobistym asortymencie fantazji podobną postać. Już wyobrażałam sobie jak…
– Ale on już nie żyje. – Właściciel uciął moje fantazje w zarodku, jakby czytał mi w myślach. Poczułam głębokie rozczarowanie. – Po jego śmierci przyszli do sklepu jego synowie i zapytali, czy nie odkupiłbym całej kolekcji. Okazało się, że ten gość zgromadził kilkadziesiąt tysięcy płyt z porno!
– Kilkadziesiąt tysięcy!? – upewniłam się, czy dobrze usłyszałam.
– Tak – potwierdził.
Przytoczyłam te opowieści mojemu psu. Z tej drugiej wysnuł wniosek, którym mnie szczerze rozbawił:
„Hmm… Jeśli walił konia do każdego z tych filmów, to uzbierałaby się wanna spermy.”
Kropka : )
🙂 interesujące opowieści:) w sumie fajna, taka praca 🙂 ps: wanna spermy 🙂
Dzień dobry, Ano:) Tak, praca zdecydowanie obfita w nietuzinkowe sytuacje:))
Inaczej mówiąc ciekawostki z branży
Dokładnie:)