GORĄCY LETNI WIECZÓR (EPIZOD 2/2)

6 września 2015 o 14:28|0 komentarzy

Ledwo nasza męska dziwka wyszła, do Katowni wpadła zziajana Bezlitosna.

– Spieszyłam się jak mogłam, ale chyba minęłam się z waszym psem na schodach – stwierdziła z żalem na powitanie.

Ciemne włosy lepiły się jej do skóry mokrej od potu. Wyczerpana ciężkim dniem i nieprzemijającym upałem, od razu opadła z ulgą na kanapę obok Księżniczki, bezwiednie przygniatając sobą porzucone tam wcześniej dilda. Wygodnie oparła łokieć na poręczy, nie zauważając na zwisający z niej mój czarny biustonosz. Z perspektywy podłogi, na której leżałam na materacu naprzeciwko, wyglądało to zabawnie, jak spod jej pośladków wystawały przyduszone główki sztucznych, różowych penisów. Usłużnie podałam jej ciepłe już, niestety, piwo.

– Też bym sobie dzisiaj podminowała – westchnęła.

– A masz kogoś pod ręką?

– Hmm… Dałam na gg opis: „Do nogi!” Zaraz zobaczę, czy coś z tego wynikło. – Zerknęła na komórkę. – O! Ktoś jednak przyjdzie! – zakomunikowała z radością. – I to niedługo, bo mieszka stosunkowo blisko.

– Znasz go? – zapytałyśmy z Księżniczką.

– Jeszcze go nie poznałam, ale wiem, co lubi.

– Powiedz nam teraz, zanim przyjdzie, co można z nim robić?

– Powiem wam, czego nie lubi: scatu, igieł, nacinania, przypalania…

– Ale po co nam mówisz, czego on nie lubi?! – przywołałyśmy ją do porządku. – Powiedz nam, co lubi, będzie szybciej. Przecież nie będziemy go dzisiaj ciąć, przypalać ani przekłuwać. Jest za gorąco! Srać na niego też nie, bo obie byłyśmy właśnie w ubikacji – powiedziała Księżniczka z udawaną powagą i znacząco pociągnęła nosem.

Bezlitosna nie zdążyła jednak dodać niczego więcej, gdyż zadzwonił dzwonek domofonu.

– Przywitaj się ładnie – poleciła Bezlitosna, kiedy już wszedł do środka.

Ten pies od razu wiedział, że należy przyklęknąć i każdą z nas pocałować w stopy na powitanie. Widać, był tresowany. Następnie stanął na środku pokoju w oczekiwaniu na polecenia.

Od razu wywołał ożywienie. Postawny, z czupryną gęstych, ciemnych włosów i mocnym zarostem na twarzy. Zdecydowanie mógłby nas wszystkie pokonać jednym ruchem ręki. Jego postura sprawiła, że od razu kazałyśmy mu się rozebrać do naga. Jak większość niewolników, których brałyśmy sobie do zabawy, ten również skromnie pozostał w slipkach.

– Gacie też!

Gra na wstydzie był naszą stałą frajdą – my, zwykle ubrane, i nieznajomy mężczyzna, który od progu musiał zaprezentować się przed nami nago.

Zdjął slipki. Najwyraźniej jednak jego entuzjazm jeszcze nie urósł do rozmiarów naszego.

– Powiedz nam, co lubisz?

– Powiem wam, czego nie lubię. Scatu, igieł, nacinania, przypalania… – powtórzył te same słowa, co wcześniej Bezlitosna.

Roześmiałyśmy się.

– Chyba tak szybko nie dowiemy się, co on właściwie lubi – skonstatowała Księżniczka. – Cóż, właściwie czasem warto się dowiedzieć, czego komuś nie robić. Ja, na przykład, na swojej czarnej liście mam imbir.

– Imbir? – zdziwiłyśmy się. – W korzeniu czy w proszku?

– W proszku. Trwale odbarwiłam psu fiuta…

– Co konkretnie? – zaciekawiłyśmy się.

– No…wiecie… główkę – wyznała wstydliwie. – Jechał potem do domu jak na sygnale – zachichotała.

– Musiał być jakoś szczególnie uczulony – zdziwiłam się.

­- To ja, wobec tego, muszę dopisać imbir do swojej listy, czego nie lubię – odezwał się pies, poruszony nieświadomością czyhających zagrożeń.

– Bezlitosna wspominała, że nie możesz mieć śladów.

– Tak, jutro mam mecz.

– Ciekawe, czy to następny, który ściemnia, że ma mecz, bo się boi chłosty – zakpiła któraś z nas.

– Nie boję się. Naprawdę mam mecz. Nie mogę pokazać się kolegom ze śladami.

– Jak długiego masz fiuta we wzwodzie? – zmieniłam temat.

– Nie wiem. Nie mierzyłem.

– Kłamiesz! Każdy facet sobie mierzy. A ile ty właściwie masz lat?

– Trzydzieści dwa.

– Na pewno masz trzydzieści dwa lata? – powątpiewałam. – On nie wygląda jak trzydziestodwulatek.

– Bo ta broda go postarza – orzekły zgodnie dziewczyny. – Ogolimy mu brodę, to zobaczysz, Kaśka, że jest młodszy, niż wygląda.

Pies pokręcił głową w odmowie.

– Nieee…

Porzuciłyśmy temat golenia tylko dlatego, że w zasięgu ręki nie było maszynki. Gdyby była, to – znając moje koleżanki – albo on zostałby bez brody, albo my zostałybyśmy bez psa.

Zmęczone upałem, nie paliłyśmy się z Księżniczką do jakiejkolwiek aktywności.

– Sprowadziłaś go sobie, to bierz się za niego pierwsza – zwróciłam się do Bezlitosnej ze swojego materaca. – Ja jestem już po wytrysku. Teraz chce mi się spać – oświadczyłam żartobliwie i ostentacyjnie odwróciłam się na bok, przykładając głowę do materaca, jak facet po stosunku.

– Wyczyść mi buty – poleciła psu. Pochyliła się i przyjrzała wnikliwie swoim sandałom. – Ale są zakurzone! – zauważyła, zgodnie zresztą z prawdą. – Dawno nie były czyszczone.

Pies nie zawahał się ani przez chwilę. Po prostu uklęknął u jej stóp i zaczął językiem wylizywać brud z jej butów. Dokładnie, miejsce po miejscu.

Powoli zmierzchało. Przyglądałyśmy się im z Księżniczką w sennym odrętwieniu. Księżniczka z kanapy, w swojej krótkiej, czarnej haleczce, odsłaniającej uda i figlarnym koczku, z którego wymknęło się parę niesfornych blond kosmyków. Ja z materaca, na którym leżałam niedbale w samej tylko koszulce i majtkach, z butelką piwa w jednej ręce i papierosem w drugiej.

Patrząc na nich, nabrałam ochoty, żeby równie starannie wylizał moją cipkę. Ale on lizał jej te buty bez końca. Zaczęłam się niecierpliwić.

– Za dobrze ci, Bezlitosna. Będziemy losować, która teraz się nim pobawi – zadecydowałam stanowczo.

– Przyniosę kości – zaoferowała się Księżniczka i rzeczywiście szybko wyszperała gdzieś kości do gry.

Zagrałam, nie ruszając się ze swojego materaca. Wyrzuciłam najwięcej oczek.

– No chodź tu, chodź, piesku – skinęłam na niego palcem.

Nie podnosząc się z podłogi, podczołgał się ku mnie na czworakach. Wulgarnie rozłożyłam nogi, dając mu do zrozumienia czego oczekuję. Nie zrozumiał, a może nie chciał.

– Nie wiesz, czego chcę? – zapytałam.

Niepewnie podsunął się bliżej i włożył głowę między moje nogi.

– Liż!

Lizał mnie przez majtki, z jednej strony wzbudzając we mnie lekką irytację, z drugiej – ochotę na więcej.

– Bardzo brudne miałaś te buty? – zapytałam Bezlitosnej.

– Bardzo.

– Hmmm… Nalej sobie wody do miski i wypłucz usta – poleciłam psu, wskazując psią miskę stojącą na podłodze pod ścianą. – Nie pij! – powstrzymałam go, gdy nabrał wody do ust. – Masz je tylko wypłukać!

Moje instrukcje wzbudziły rozbawienie dziewczyn. Pies wrócił ku mojej cipce. Co z tego, że wypłukał usta, skoro i tak nadal lizał mnie przez majtki. Uchyliłam je w kroku, ale jego język nie dał mi zbyt wiele przyjemności.

– Z większym zaangażowaniem lizałeś Bezlitosnej brudne buty! – prychnęłam i odtrąciłam go kopniakiem. – Muszę się odlać. Chodź do łazienki!

Powtórzyłam poprzedni numer. Bezlitosna i Księżniczka weszły za nami do środka. Kazałam mu, podobnie jak poprzedniemu, położyć się w wannie i wypuściłam z siebie strumień moczu prosto na jego fiuta. A potem stanęłam stopą na jego penisie i zaczęłam po nim deptać. Czułam, jak rośnie, robi się twardy i sprężysty. Bawiłam się nim palcami u stopy, odginałam go do góry i przydeptywałam go do jego brzucha. Skończyłam, gdy zabawa mi się znudziła. Nie chciałam zresztą, żeby on skończył wcześniej.

– Czas na tortury, co dziewczyny? – Ruchem głowy wskazałam właściwą część Katowni.

Zaprowadziłyśmy go tam razem z Bezlitosną. Nie dał po sobie poznać, czy zrobiło na nim wrażenie pomieszczenie pełne akcesoriów do tortur. Zapięłyśmy mu opaski i zawiesiłyśmy go za ręce na drewnianej konstrukcji. Nie łypał na boki, jak inni, żeby mieć złudzenie kontroli nad sytuacją. Po prostu cierpliwie czekał co będzie działo się dalej. Z narzędzi chłosty, wiszących równym szeregiem na ścianie, wybrałam bat z obfitym, gęstym pękiem długich, skórzanych rzemieni.

Drażniąc się z nim, niespiesznie przesunęłam rzemieniami wzdłuż jego pleców. A potem jeszcze raz. Zrobiłam krok do tyłu i wykonałam szeroki zamach. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Nie szczędząc siły, chłostałam go po pośladkach z dawno zapomnianym zapałem. Aż wyrwał mi się niekontrolowany pomruk zadowolenia, jęk tłumionej przyjemności, podczas gdy on nie wydał najmniejszego odgłosu. Nawet nie drgnął.

Pamiętałam, że nie chciał śladów. Przerwałam. Badawczo przesunęłam batem po jego plecach, w zapowiedzi kolejnych uderzeń. Obserwowałam reakcję. Lecz on tylko czekał w milczeniu. Odezwała się we mnie pokusa okrucieństwa.

– Poproś!

– Proszę, żeby Pani mnie zbiła. Mocno – dodał już od siebie.

To jego nieoczekiwane „mocno” brzmiało niezwykle podniecająco. Smak bata najwyraźniej wyparł obawę przed śladami. Sprowokował mnie. Znowu wprawiłam bat w ruch, rozkoszując się trzaskiem o jego plecy. Użyłam sobie na nim może nie aż tak „mocno”, jak sobie życzył, chroniąc go przed nim samym, lecz na tyle, aby odczuć satysfakcję. Chłosta była również moim własnym fetyszem.

Zatrzymałam się, żeby odpocząć. Wkrótce poczułam nowy przypływ energii i znowu droczyłam się z nim, głaszcząc batem jego pośladki.

– Poproś – powiedziałam tym razem spokojnie, jakbym wpajała mu nową zasadę, że od tego zależy dalsze lanie.

– Proszę. Proszę, żeby Pani zbiła mnie mocno.

Aż zadrżałam od tego „mocno”, a bat w moim ręku momentalnie, z całą siłą wylądował na jego plecach. Chłostałam go bez przerwy, na zmianę to z lewej, to z prawej strony, szybko, nie dając mu odpoczynku. Wiedziałam, że tak boli najbardziej. Psychika nie nadąża z regeneracją. Następnie zwolniłam tempo i smakowałam każde uderzenie. Obserwowałam, jak przybywa pręg, ważyłam każdy zamach, syciłam się, gdy bat lądował na jego ciele, i uważnie rejestrowałam wzrokiem każdy skurcz mięśni w próżnej obronie przed bólem.

Przez cały czas trzymał się dzielnie. Gdy skończyłam, obejrzałam go z przodu. Momentalnie rzuciły mi się w oczy nabiegłe krwią, ciemnoczerwone punkty po obu stronach miednicy. Końcówki bata zawsze okazywały się zdradzieckie. Cóż, nie ma ryzyka, nie ma zabawy, pomyślałam.

Bezlitosna dokonała oględzin razem ze mną.

– Czy znajdzie się jakiś pies, czy nie, na wszelki wypadek zawsze mam przy sobie klamerki – powiedziała, i w jej ręku objawiły się metalowe zaciski. Założyła mu je na sutki. Pies znowu nawet się nie skrzywił. Mnie bolało od samego patrzenia.

Mrok zgęstniał. Pokój tortur oświetlała tylko pojedyncza, słaba żarówka, w dodatku tłumiona abażurem lampy. Zapaliłam kilka grubych, czarnych świec, stojących na niskim regale.

Księżniczka podniosła się z kanapy i podeszła, niedowierzając własnym oczom.

– Czyś ty Kaśka, zwariowała, żeby w taki upał jeszcze świece palić?! – zbeształa mnie. – Tak mi gorąco – zajęczała.

– Nie. Mam straszny głód świec. Wiecie… Wieczór, ciemność, świece, nastrój. Poza tym… – Pomachałam dyskretnie cienką świeczką i odstawiłam ją do świecznika, zostawiając aż stopi się trochę parafiny.

Bezlitosna przyniosła skądś karton i zaczęła się nim wachlować. Księżniczka obrzuciła spojrzeniem psa unieruchomionego na konstrukcji i uśmiechnęła się psotnie. Zdjęła sznurek wiszący luzem na wolnym bloczku i przymierzyła się do moszny.

– Daj mi ten karton, Bezlitosna, ja was razem powachluję – zaoferowałam się.

Księżniczka w tym czasie ciasno związała psu genitalia, w taki sposób, że sznurek rozdzielał oba jądra. Wolny koniec sznurka przerzuciła przez bloczek nad jego głową i podciągnęła go, aż pies musiał stanąć na palcach. Najzwyczajniej w świecie powiesiła go za jaja.

Z wrażenia wstrzymałam oddech. Zrobiło mi się go tak żal, że odruchowo zaczęłam go wachlować.

– Odrobina chuja i Kaśka już wachluje jego, zamiast nas! – zakpiła Bezlitosna.

Ryknęłyśmy śmiechem, na tę – skądinąd – trafną uwagę. Pies także się uśmiechnął przez zaciśnięte zęby.

Nie wydał najmniejszego okrzyku bólu, błagania o litość, jęku, a nawet westchnienia. Tylko napięcie mięśni zdradzało, że odczuwa pewien dyskomfort. Wytrzymywał jak prawdziwy twardziel. Bezlitosna wykręciła zaciski na jego sutkach, obserwując jego reakcje. Spojrzał na nią z wyrazem twarzy, jakby go tam łaskotała paluszkiem.

Jego wytrzymałość była równie imponująca, co prowokująca. Księżniczka wzięła do ręki świecę, która już znacznie się stopiła, i zaczęła polewać gorącym woskiem naprężoną, zsiniałą mosznę, ciasno opinającą jądra.

Wtedy zadałam mu znienacka pytanie:

– Który jesteś rocznik?

– Osiemdziesiąty trzeci – odpowiedział prawidłowo, bez namysłu. Dziewczyny zaniosły się śmiechem.

– Chciałaś go sprawdzić, co? Nie dawało ci spokoju ile ma lat? – chichotały. – Jak w prawdziwym przesłuchaniu! – stwierdziła z uznaniem Bezlitosna.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, żeby znaleźć coś, co wreszcie go poruszy. Zdecydowała się na szeroką, skórzaną packę.

– Do czego to jest? – zapytała. Pytanie z jej strony było raczej retoryczne.

– Do dupy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Zamachnęła się na psa parę razy, ale również nie wykrzesała z niego żadnego efektownego krzyku.

– Właśnie! Do dupy, Kaśka, do dupy – stwierdziła z żalem. – Już nie mam siły go torturować – westchnęła, ocierając pot z czoła.

Rozpięłyśmy mu opaski na rękach i uwolniłyśmy genitalia z zawieszenia.

– Chyba bardziej niebezpieczne jest rozcinanie więzów niż zawiązywanie – stwierdziła Księżniczka, z trudem wbijając się nożyczkami pod ciasno zaciągnięty sznurek na mosznie. Na ten widok przeniknął mnie dreszcz zgrozy. Bezlitosna zlustrowała wzrokiem, czy jego genitalia nie doznały uszczerbku. Na szczęście zabiegi Księżniczki zakończyły się bezkrwawo.

Dziewczyny opadły z powrotem na kanapę, a ja na swój materac. Nie chciało nam się jeszcze stąd wychodzić.

– Sprawdzimy, jaki z niego fetyszysta stóp – postanowiła Bezlitosna. – Niektórzy deklarują fetysz stóp, butów, a jak przychodzi co do czego, to widać, który naprawdę to lubi, a który tylko pozoruje.

Zrzuciła buty i podsunęła mu stopy do wylizania. Trzeba przyznać, że paznokcie zawsze miała starannie pomalowane na czerwono. Pies lizał je namiętnie. Delektował się, mrużąc oczy. Pochłaniał całe palce, wkładał stopy głęboko do ust, wręcz je pożerał. Nie odrywałyśmy wzroku z Księżniczką od tej zmysłowej sceny, czerpiąc przyjemność z samego tylko patrzenia.

Czas płynął nieubłagalnie. Trzeba było zakończyć to wesołe spotkanie. Bezlitosna przywołała nas do rzeczywistości wspomnieniem.

– Byłyśmy kiedyś w klubie swingerskim z Wampirzycą, jej psem – Na Maksa Uległym, no i ja ze swoim psem. Wampirzyca, jak to ona, wymyśliła konkurs, który pies szybciej dojdzie od lizania. Na Maksa Uległy lizał Wampirzycy cipkę, a mój mnie buty…

Pamięć podsunęła mi widok kształtnej cipki Wampirzycy. Sama zawsze miałam ochotę ją wylizać.

– …no i pierwszy doszedł… – zawiesiła głos dla efektu …ten od buta! – zakończyła z triumfalną miną.

Kropka:)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *